Obraz

Razu pewnego widziałem obraz malarza nieznanego, na nim kobieta marzenia spełnionego.
Siedziała na łące piękna, owiana miedzianym warkoczem.
Kosmyki włosów na twarz opadające.
Oczy jej cudne, głębokie, nadzieją, podziwem i niewinności pełne, w niebo wpatrzone.
Twarz słońcem objęta i te piękne dłonie.
Patrzę i odejść nie mogę.
Jak dziecko światem zamiłowane, oderwać oczu nie potrafię.
Serce bić poczyna mocniej, opanować się nie mogę.
Kiedyż to ja odnajdę z obrazu dziewczynę?
Szukać wiecznie jej będę.
Nadzieja...

Idę przez trawy, wiatrem smagany .
Nogi me trawa oplata i w dal patrzę zatroskany.
Wnet zabiło serce me skruszone, bo w oddali dłoń do nieba wzniesiona, dotknąć pragnąca błękitu niebiańskiego.
Widzę ten warkocz na wietrze targany.
Łza w oku.
Biegnę co sił w ramiona, wreszcie jej twarz upragniona.
Jej ręce na szyji mej splecione.
Świat jak bańka mydlana...
Ty i ja na drodze spełnienia, razem, razem w marzenia...

Chrobry