Aleją Mickiewicza

Aleją zieloną do Mickiewicza dębu
Szli krokiem zakochania, z rzędu
Wyłoniły się rabatki i żonkile,
Pocałunek serc, od razu jest milej.

Mostkiem z drewna, ponad rzeczką
Łez wzruszenia przeszli, zatrzymując się na chwilę.
Szemranie fal zamieniło ich w motyle
Jedwabne od dotyku, jedwabne od spojrzenia.

I już nie bolały zranione miejsca, już goiły się rany,
Obok niej jej ukochany
Mężczyzna. Zadrżała jak osika w jego dłoniach,
Poczuła jego usta gorące na swych skroniach.

Chciała zostać już tak na zawsze,
Jak posąg zastygnąć w ogródku Zosi,
Lecz komar zjawił się armią i o krew prosi
Jak wampir bezlitosny. Uciekli.

kwaśna